Rozdział II: Drodenian - Maszyna do opowiadania - Joanna W. Gajzler

Rozdział II: Drodenian

 

Art: Triopse

Po jakimś czasie usłyszał ojca mówiącego, że zbliżają się do celu. Wcisnął Gawierowi księgę w ręce, zachwiał się, gdy zakręciło mu się w głowie, i pobiegł na dziób. Garbus zdążył go złapać i przytrzymać, nim za bardzo wychylił się za reling. Młody dann aż westchnął z zachwytu.

W oceanie widniał niewiarygodnych rozmiarów, idealnie okrągły krater. Pionowe ściany wody pieniły się na niewidzialnej barierze, która sięgała samego dna. Tagardowi skojarzyło się to ze szklanką włożoną do wody tak, by ta nie przelała się przez krawędź naczynia. Pośrodku tego suchego okręgu wznosiła się wyrastająca z dna strzelista iglica ciemnych skał. Na jej szczycie wzniesiono wspaniałą wieżę na planie migdała, o zwężających się ku górze ścianach z butelkowozielonego marmuru. Trzy najwyższe segmenty wieży lewitowały w odległości kilkunastu stóp od siebie.

— Podziwiaj, synu — rzekł poważnie dann Erwastan, stanąwszy obok Tagarda. — Kiedyś przejmiesz obowiązek kierowania tym miejscem.

— Rety — skomentował chłopiec, a jego zachwyt wyraźnie pochlebiał ojcu. — Co tak buczy? — spytał, gdy statek zbliżał się do krawędzi oceanu. Cichy, acz uciążliwy dźwięk był odbierany nie tyle przez uszy, ile przez całe ciało.

— To odstraszacz morskich zwierząt — wyjaśnił Erwastan. — Nie widzą, że w pewnym miejscu woda się kończy, i gdyby nie odstraszacz, płynęłyby dalej i wpadły do kopalni.

Tagard wyobraził sobie ogromnego wieloryba, który wypływa ze ściany wody i spada na głowy zaskoczonych górników.

— Nie będziemy tam zbyt długo, prawda? — spytała Ochana i aż chwyciła męża za ramię, gdy zerknęła ku głębokiej przepaści. — Tak bardzo nie lubię tych ciemności i tej wody z każdej strony. Zawsze się boję, że cały ten ocean nagle runie w dół i wszyscy się utopią.

Wzdrygnęła się, a Erwastan dotknął czule jej dłoni.

— O to się nie martw, moja droga, skały boją się wody bardziej niż ty. A tam na dole wcale nie jest tak ciemno.

Tagard przestał słuchać, bo nie cierpiał, gdy rodzice do siebie gruchali, a wiedział, że zaraz zaczną. Oparł się o reling i obserwował w zadumie wspaniałą wieżę, napawając się w myślach tym, co powiedział ojciec. Kiedyś to wszystko będzie moje.

Na wodzie wzniesione było miniaturowe miasteczko z przystanią pełną statków i paroma magazynami. Było tam też kilka wind, w większości towarowych. Dann Logor Szalan wraz z rodziną, sztygarem i Gawierem mieli się udać na dno windą umieszczoną w wieży.

Wreszcie statek przycumował. Ochana poleciła Gawierowi ubrać opierającego się Tagarda w dodatkowy płaszcz, po czym zeszli na pływającą przystań. Nie prezentowała się zbyt elegancko, a w powietrzu unosiła się osobliwa mieszanka zapachów jodu, ryb, kamieni, metali i potu. Z nieco większego od innych budynku o zielonych ścianach wyskoczył mężczyzna, którego twarz sprawiała wrażenie wyciosanej przez porywisty wiatr. Miał kajet w dłoni i zaaferowane spojrzenie, a naszywka na jego mundurze oznajmiała, że to sztygar kopalni Damin Ulier. Uśmiechnął się nieco nerwowo, ukazując dwa rzędy spiczastych zębów, i zaczął oficjalną rozmowę z dannem Erwastanem, więc Tagard natychmiast przestał zwracać na niego uwagę i podziwiał otoczenie. Irytował się, że matka wołała go, ilekroć oddalił się od niej na więcej niż pięć kroków, bo przecież tyle tu było do oglądania!

Dwóch mężczyzn z trudem dźwigało sporą skrzynię, sapiąc i przeklinając.

— Ciężka? — spytał poufale.

— Podnieś, to zobaczysz — odpowiedział jeden i prychnął, a drugi zakląskał językiem i puścił do Tagarda oko.

Chłopiec nie zdążył spytać, co niosą, bo matka znów go przywołała. Wtem zobaczył otwartą budkę, na której wystawie rozłożone były przeróżne narzędzia, urządzenia i ich elementy. Nie zważając na protesty Ochany, podbiegł tam, wspiął się na palce i zajrzał do środka. Wśród tych wszystkich mechanizmów siedział pomarszczony starzec o wrogim spojrzeniu gryfa. Dłubał właśnie długimi szczypcami w okrągłym przedmiocie przypominającym kompas, lecz z trzema igłami, gdy spostrzegł uwieszonego na blacie chłopca.

— Jesteś mechanikiem? — spytał Tagard.

— Ta — burknął mężczyzna, zmarszczywszy brwi. Palcem przesunął coś w szczypcach i te przeistoczyły się w śrubokręt.

Zmienidło! Tagard aż westchnął z zachwytu.

— Ooo. I naprawiasz tu wszystkie maszyny?

— No.

Chłopiec rozglądał się po budce, napawając się widokiem najróżniejszych metalowych cudów. Jego uwagę szczególnie przykuła wysoka na stopę mechaniczna figurka człowieka, która stała nieruchomo pod ścianą, pokryta kurzem i nieco zardzewiała.

— Co to jest? — spytał i pokazał palcem, o mało nie spadając przy tym z blatu.

Mechanik tylko zerknął w bok.

— Konstrukt — odparł.

— A co on robi?

— Nic.

Teraz to młody Logor Szalan zmarszczył brwi.

— Jak to nic? Wszystkie maszyny do czegoś służą.

— Ta nie służy do niczego! — warknął starzec. — Konstrukty nie działają.

— To po co tu stoi?

— Na szczęście. Jak konstrukt nie działa, to wszystko inne będzie. — Łypnął na chłopca nieprzyjaźnie. — Idźże sobie!

Tagard zignorował go i jak urzeczony wpatrywał się w figurę, myśląc o figurkach zwierząt, które tworzył w domu. One też były konstruktami? Nigdy nie przywiązywał wagi do ich funkcjonalności, ale może mógłby sprawić, by działały?

Brak komentarzy: