Rozdział III: Determinacja - Maszyna do opowiadania - Joanna W. Gajzler

Rozdział III: Determinacja

 

art: Triopse

Pojazd skręcił. Ta uliczka nie była tak elegancka, znajdowały się tu dość skromne, poupychane jedno obok drugiego domostwa, wąskie, lecz wysokie. Nieliczne miały furtki prowadzące do ogródków na tyłach.

— To ulica Rzemieślników — poinformował rikszarz. — Dużo ich tu mieszka. Tych drobnych, rzecz jasna. Najlepsi są w Dzielnicy Cudów, poza Ralielem oczywiście. Ten specyficzny jest.

Tagard się rozejrzał. Tutaj znajdował się warsztat wielkiego inżyniera Antianu? Twórcy zegara w sali balowej Pałacu z Zielonego Szkła, ulepszonych wież heroldów czy wiaduktu kolejowego nad zatoką Tarren?

Riksza zatrzymała się w końcu przed domem, który niewiele różnił się od pozostałych. Gdyby nie ozdobiona kołami zębatymi tabliczka, głosząca Zantraks Raliel. Inżynier, nie można byłoby się domyślić, że mieszka tu ktoś wyjątkowy.

Gawier wyjął z bagażnika walizki i zapłacił rikszarzowi, Tagard stał tymczasem na ulicy na wprost drzwi, wciąż nie mogąc objąć tego zjawiska rozumem.

— Panie? — spytał sługa.

Po chwili dann pokręcił głową i ruszył przed siebie. Na drzwiach nie było kołatki, ale obok znajdował się uchwyt w kształcie strzemienia, zawieszony na stalowej lince i opatrzony tabliczką z napisem Proszę dzwonić. Tagard pociągnął go i usłyszał dobiegający ze środka dźwięk cynowego dzwonka.

Rozległ się szczęk zamka i w progu ukazał się mężczyzna około pięćdziesiątki. Był wysoki i chudy, ubrania miał dobrej jakości, lecz zużyte i wyblakłe, a liczne zmarszczki wyraźnie go postarzały. Za stygmat miał twarde, blaszkowate łuski układające się w dwa łuki pod oczami i sprawiał wrażenie permanentnie zmęczonego.

— Jesteś tym dannem, co uważa, że mogę go czegoś nauczyć? — spytał, nim Tagard zdążył się odezwać.

Nie samo pytanie, ale to, jak zostało sformułowane, zaskoczyło chłopaka do tego stopnia, że nie zwrócił uwagi na lekko pogardliwy ton.

— Eee… cóż, na to wygląda. Nazywam się…

— Wejdź.

Brak ukłonu czy innej formy okazania szacunku jeszcze bardziej zbił Tagarda z tropu. Zerknął przez ramię na Gawiera, skinął na niego i wszedł do środka. Zantraks zamknął i zaryglował za nimi drzwi, po czym machnął ponaglająco ręką.

— Chodź. Musimy sobie coś wyjaśnić.

Nie oglądając się za siebie, ruszył do pomieszczenia po lewej, a Tagard kazał Gawierowi poczekać i pełen sprzecznych uczuć udał się za inżynierem.

Znaleźli się w przestronnej, lecz słabo oświetlonej kuchni. Zantraks usiadł przy stole — opuszczanym ze ściany stalowym blacie na jednej nodze — na którym znajdowały się talerze z resztkami jedzenia, i wskazał miejsce naprzeciw siebie. Tagard zawahał się, ale w końcu zajął drugi taboret i oparł laskę o ścianę.

Mężczyzna oparł łokcie na blacie i splótł dłonie.

— Mieszkasz niedaleko, tak? — spytał.

— Hm… względnie. W zatoce Tarren.

Zantraks pokiwał głową.

— Ile zajęła ci podróż tutaj?

— Jakąś godzinę, może mniej — odpowiedział niepewnie chłopak, zastanawiając się, do czego zmierza gospodarz.

— I zamiast mieszkać we własnym domu lub wygodnym akademiku, zdecydowałeś się wprosić do mnie.

— A pan się zgodził — zaznaczył twardo Tagard.

Inżynier zignorował te słowa.

— Jakie dziedziny wybrałeś na uczelni?

— Mechanikę, fizykę, geologię, biologię i historię.

Młody dann spodziewał się wyrazów podziwu, bo studenci zwykle wybierali dwa, najwyżej trzy kierunki, tymczasem Zantraks skrzywił się i pokręcił głową. Po chwili sięgnął w bok i wydobył spod dzbanka trzy arkusze, w których chłopak natychmiast rozpoznał swoje szkice, wysłane kilka tygodni wcześniej wraz z prośbą o naukę. Zdenerwowała go taka profanacja, od razu bowiem zauważył okrągły, mokry ślad zostawiony przez naczynie.

Zantraks rozłożył pierwszy szkic, przedstawiający zegarek, który odmierzał nie tylko godziny, minuty i sekundy, ale też dni, miesiące i lata. Postukał weń palcem.

— To wymaga sporych poprawek, ale jest niegłupie.

Złość chłopaka ustąpiła miejsca zadowoleniu i dumie.

Inżynier podniósł kolejny arkusz. Ten zawierał projekt zmienidła — srebrnej bransolety przekształcającej się w elegancki sztylet.

— Sądzisz, że to potrzebne?

Tagard uważał, że tak, dopóki nie padło to pytanie. Wahał się na tyle długo, że Zantraks uznał to za brak odpowiedzi i sięgnął po arkusz z rysunkiem mechanicznego człowieka.

— Co to jest?

— Konstrukt.

Mężczyzna skrzywił usta z dezaprobatą.

— Konstrukty są symbolem. W dodatku czegoś, co nie działa i działać nie będzie. Nie mają żadnego zastosowania, o możliwościach napędu nie wspominając.

— Wierzę, że można wprawić je w ruch.

— Doprawdy? Po co? Dlaczego uważasz, że potrzebne są nam maszyny wyglądające jak ludzie? Co niby miałyby robić?

— Wszystko, co chcielibyśmy — odparł młodzieniec, siląc się na spokój, choć samo spojrzenie wielkiego inżyniera pozbawiało go resztek pewności siebie. — Szykowałyby posiłki. Sprzątały. Wykonywały ciężkie prace…

— To samo robią prawdziwi ludzie. Niektórzy nawet za miskę zupy, podczas gdy koszty budowy czegoś takiego byłyby ogromne. Oczywiście przy założeniu, że znalazłbyś sposób na zasilenie czegoś tak delikatnego… — Złożył szkice i na powrót umieścił pod dzbankiem, wystawiając tolerancję Tagarda na ciężką próbę, po czym westchnął i przetarł twarz dłonią. — Powiem ci coś, młodzieńcze. Masz potencjał, może nawet niemały, ale próbujesz złapać zbyt wiele gryfów za ogon. Chcesz robić wszystko i we wszystkim być najlepszy, ale tak się nie da. Zmienidła? Są ładne, praktyczne, ale szybko się psują i nadają wyłącznie na śmietnik. Jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Zapamiętaj to sobie raz a dobrze.

Z każdym kolejnym słowem w Tagardzie narastał bunt. Niczego nie pragnął teraz bardziej, niż udowodnić Zantraksowi, jak bardzo się myli.

— Przemyśl to, a jutro, gdy już uporządkujesz uczelniane sprawy, zacznie się prawdziwa nauka — rzekł inżynier, złożywszy dłonie na stole. — Aha, twoja kwatera jest na najwyższym piętrze. Łazienka też jest cała twoja. Nie mam miejsca dla twojego sługi, niech sobie gdzieś pled rozłoży.

— Ma na imię Gawier — rzekł Tagard z naciskiem, wstając. Nie wiedział, czy bardziej zirytowało go to, jak Zantraks zwracał się do niego, czy też jego stosunek do Gawiera. — Byłbym wdzięczny za znalezienie mu godnego miejsca na spoczynek. Możemy dzielić pokój, nie wymagam wiele w tej materii. Liczę na pańską gościnność. — Skłonił się nieznacznie z kamienną miną, patrząc Ralielowi prosto w oczy, po czym obrócił się na pięcie i opuścił kuchnię.

Pokój Tagarda znajdował się na poddaszu. Drzwi, podobnie jak wszystkie inne w tym domu, wykonane były z metalu. Chłopak nie spodziewał się po Zantraksie nie wiadomo jakiej fortuny, ale nie sądził, że nie będzie go stać na drewniane odrzwia. Meble wykonane były głównie z kości morskich potworów — jednego z tańszych surowców — rzeźbionych i malowanych tak, by imitowały dębowe. Były tu łóżko, komoda oraz proste biurko z metalowym krzesłem na kółkach. Młodzieniec pomyślał, że z łatwością zmieściłoby się jeszcze jedno łóżko czy choćby mała sofa. Rozbawiony, wyobraził sobie reakcję matki, gdyby ktoś kazał jej żyć w takich warunkach. Lukarna wyglądała na północ, co bardzo go ucieszyło — wreszcie słońca nie będą grzać przez pół dnia jak w jego pokoju w domu. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz, na tyły budynku. Najwyraźniej inżynierowi nie zależało na odpoczynku na świeżym powietrzu, bo zamiast ogródka była tam jakaś przybudówka. Zapewne warsztat — stwierdził i ożywił się na myśl o tym, co mogło się w nim znajdować.

Przypomniał sobie ostatnie słowa inżyniera i zmarszczył brwi.

— I co o tym myślisz? — spytał, obróciwszy się do Gawiera.

— Jestem ci bardzo wdzięczny, panie, że się za mną wstawiłeś.

— Nie, nie — rzucił niecierpliwie. — O tym, co powiedział Raliel. Też uważasz, że nie dam rady?

— Cóż… — zaczął ostrożnie sługa i już to wystarczyło Tagardowi, ale poczekał na ciąg dalszy. — Wziąłeś na siebie ogrom obowiązków, panie. Mam nadzieję, że mierzysz siły na zamiary.

Chłopak zasmucił się i odwrócił do okna. Dlaczego wszyscy uparli się go zniechęcać? Jakim prawem uważają, że ich plan na jego życie jest lepszy od tego, który sam sobie pisze? A może mają rację? Skoro nawet Gawier miał podobne zdanie — a komu jak komu, ale jego osądowi ufał — może powinien raz jeszcze przemyśleć, ile bierze na siebie, i zrezygnować z czegoś?

Ale wszystko wydawało mu się naprawdę ważne. Nawet historia, choć jej nie znosił. Poza tym… miał się poddać, nawet nie spróbowawszy?

Westchnął.

— Przypomnij mi jutro, bym popytał o klub pojedynkowy, bo podobno jest taki na uczelni. Nie mogę zaniechać treningów… a poza tym przyda mi się wytchnienie od nauki.

— Panie, czy naprawdę wystarczy ci…

Tagard spojrzał na niego surowo, mrużąc oczy.

— Tak jest, panie — rzekł Gawier.

Brak komentarzy: